sobota, 18 sierpnia 2012

Mumbai po raz pierwszy. Colaba, Crawford Market

 Do Mumbaju dotarlysmy bardzo wczesnie i od razu obralysmy azymut Hostel.

Zatrzymalysmy sie w Salvation Army w turystycznej dzielnicy Colaba. Po pierwsze polecono Nam to miejsce, po drugie byli tam Bartek i Szymon (patrz Varanasi). A zawsze przyjemnie zobaczyc znajome twarze.

Hostel okazal sie calkiem przyjemny. Jako, iz dwie wczesniejsze noce spedzilysmy w pociagach pozwolilysmy sobie na odrobine luksusu i zainwestowalysmy w pokoj dla 2 osob z wlasna lazienka, zamiast w 8osobowy.
Ta przyjemnosc kosztowala nas 850Rs za dwie osoby (ok. 52zl). W cenie byl lunch w dniu przyjazdu i sniadanie nastepnego dnia. Wiec cena calkiem rozsadna.

Niestety pierwsze trzy godziny spedzilysmy oczekujac na pokoj... a potem juz tylko prysznic, lunch i wyleglismy na miasto.

Zaczelismy od najbliszej okolicy. Na Colabie znajduje sie bardzo slynny hotel Taj Mahal. Jest to najdrozszy hotel w Bombaju, jesli nie w calych Indiach. Szczrze mowiac spodziewalam sie czegos z wiekszym przytupem ; )





Nastepnie poszlismy do Gate of India. Obowiazkowa fotka i mozemy leciec dalej.





Udalismy sie do stacji kolejowej Churgate, poniewaz mialysmy z T. do kupienia bilety na nasza podroz w drugiej polowie wrzesnia. Churgate jest o tyle dobrym miejscem ze w biurze rezerwacji jest specjalne okienko dla turystow (brak kolejek:)) oraz mozna tam dostac bilety z 'turystycznej puli' o ile taka jest dostepna na dany pociag.
I tu po raz pierwszy moja kopia paszportu (ktora zawsze mam przy sobie i z ktorej korzystam w hotelach przy check-in i wszedzie indziej) nie wystarczyla. Na szczescie Pani zgodzila sie zebysmy te bilety kupily w kasie obok. Nie wiem co prawda co to zmienilo, ale najwyrazniej cos zmienilo. Bilety kupione.
Jednak na przyszlosc warto zapamietac, ze do rezerwacji biletu na stacji paszport jest niezbedny. :)

Mumbaj zrobil na nas od poczatku dobre wrazenie. Ladna architektura, w miare czysto i przyjemnie (przynajmniej na Colabie i w okolicach).






Nasz dalszy plan obejmowal Crawford Market. Tam umowilismy sie z para Polakow (znanych osobom czytajacym blogi na temat Indii jako panstwo Rajscy), ktorzy na stale mieszkaja w Mumbaju, a ktorych blog uwaznie sledzilam i sledze nadal.

Udalo Nam sie spotkac i zostalismy zaprowazdeni do muzulmanskiej dzielnicy.

I tu znow posluze sie zdjeciami, poniewaz ciezko opisac atmosfere jaka tam panowala. Halas, tlum, klaksony, przepychanie, zroznicowanie widokow, zapachow... cos niesamowitego!










  


Nasz plan obejmowal zjedzenie wspolnej kolacji w jednej z knajp, sprawdzonej i polecanej przez Naszych Przewodnikow tego dnia. Niestety w zwiazku z Ramadanem, restauracje byly zamkniete do poznego wieczora. A glod juz nas dopadl..
Skonczylo sie wiec na ulicznych przekskach i Masala Dosa w induskiej knajpie.


Tutejsze slodycze. Wyjatkowo slodkie, ciezko porownac do czegokolwiek.. Cos jak smazony cukier :)

 Kruszony lod barwiony smakowymi syropami. Zadne z Nas sie nie skusilo.

Samosa. Zaserwowano Nam w rozku z gazety. Po raz pierwszy sprobowalam jej wlasnie tam i teraz uwielbiam. Na wierzchu chrupiace ciasto, w srodku warzywne nadzienie.

Deser

Miesne przekaski. Ja miesa w Indiach nie jem, ale znalazly amatorow :)


I cos dla mnie. Warzywa w ciescie. Pan na pierwszym planie miesza. Pewnie kilka tygodni wczesniej skutecznie zniecheciloby mnie to od sprobowania, ale teraz wierze w moc obrobki termicznej. ;)



Po spotkaniu wrocilismy do Hostelu i my padlysmy na twarze (doslownie), nie podnoszac sie juz do rana.
Nastepnego dnia z wielka checia skorzystalysmy z zaproszenia na obiad do Rajskich.
Zostalysmy poczestowane salatka warzywna! Jako, iz byly nawet ogorki kiszone made in India powialo polskimi smakami.
Po przyjemnym przedpoludniu juz tylko pozegnanie i kazda z Nas ruszla w swoja strone (Pune / Surat).




FYI: Post pisany w kawiarence jako przyczyna braku polskich znakow. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz