piątek, 17 sierpnia 2012

Hyderabad, czyli 7 godzin w mieście pereł


Do Hyderabadu dojechałyśmy bardzo rano. Zostawiłyśmy duże plecaki w przechowalni na stacji (10Rs za sztukę, ok. 60gr) i ruszyłyśmy na miasto.

Jako, iż w Tambaram żyłam przez chwilę w luksusie (czyt., klimatyzowany pokój) moje gardło odmówiło posłuszeństwa. Podjęłyśmy więc próbę wypicia ‘lemon tea’ czyli herbaty cytrynowej. Podaną ją nam w następujący sposób:



Filiżanka wielkości naparstka, a napar tak mocny, że nie dało się go wypić. Ciężko tu o napój, który my mamy na myśli mówiąc herbata.. : )


Po 4 dniach bezskutecznego leczenia się polskimi lekami (Gripex, Cholinex, Strepsils, itp.) postanowiłam zaufać Induskiej aptece. Zakupiłam tabletki na gardło i katar. Łączny wydatek ok. 100Rs (6zł).


 
 Jak się potem okazało było to świetnie wydane 6zł, bo już drugiego dnia naprawdę stanęłam na nogi! Tak więc szczerze polecam przydrożne apteki i tutejsze leki.


Przechodząc do tematu... o Hyderabadzie słów kilka.




Miasto bardzo Nam się spodobało. Zwiedzanie rozpoczęłyśmy od Białego Pałacu, do którego można ze stacji kolejowej dojść spacerkiem. O poranku można chodząc uliczkami ujrzeć takie widoki:




Sam pałac okazał się bardzo urokliwym miejscem. Niestety w środku nie można robić zdjęć. A szkoda, bo i widoki piękne i sam pałac niczego sobie. Z zewnątrz wyglądał następująco:





Następnie udałyśmy się, znów spacerkiem, do popularnego buddy na wodzie. 





I tu już dopadło Nas zmęczenie więc rikszą ruszyłyśmy w miejsce najbardziej w Hyderabadzie polecane, czyli Charminar i Laad Bazaar. Zwiedzanie rozpoczęłyśmy od wizyty w Coffee Day. Takiego Latte daaawno nie piłam! Bardzo europejsko się zrobiło na chwilę. : )

Charminar wygląda następująco:


Tego dnia było chyba jakiejś święto muzułmańskie, ponieważ rozkładali ogromną ilość dywanó wokół Charminar, a Laad Bazaar był zamknięty do popołudnia (co było dla nas kiepską wiadomością, gdyż na popołudnie już miałyśmy plany w postaci pociągu).

Opustoszały Laad Bazaar
 



Parę stoisk było jednak otwartych:

Dość osobliwe dziecięce ubranka, bardzo tu popularne



Bransoletki do wyboru do koloru



No i oczywiście perły, z których Hyderabad słynie. Podobno można prawdziwe (hodowlane) perły kupić w świetnej cenie. W związku z tym zanabyłam dwie pary kolczyków. Jednak kwota 100Rs (6zł) za obie pary sprawia, iż mam pewne wątpliwości do ich oryginalności. Poza tym i tak się nie znam, więc lepiej zapłacić 100Rs za plastikowe kolczyki niż 1000, wierząc iż są to prawdziwe perły :)
 


 
Oprócz tego w Hyderabadzie na rowerach wozi się wszystko.

Watę cukrową


 Szczotki

 Siano
A nawet żebraków


A oto po raz kolejny na tym blogu motyw kury w postaci klienteli lokalnego sklepiku : )


 I prasowacz, czyli bardzo przydatna instytucja dla ludzi, którzy nie przepadają za tą czynnością...






W ramach dawki witamin zafundowałyśmy sobie sok z lokalnych owoców. Jest to coś między pomarańczą a limonką. Pyszne. Oczywiście jak to w Indiach - 30Rs (1,80zł) za wielką szklankę świeżo wyciskanego soku, to grosze. Trzeba tylko wyraźnie zaznaczyć, że nie chce się ani lodu, ani dodatku wody, ani cukru. A następnie uważnie obserwować czy żadnej z tych rzeczy nie dodają. Lód i woda są zwyczajnie niebezpieczne (nigdy nie wiesz, skąd się to wzięło), a cukru potrafią nasypać tyle, że pije się ulepek. : )
 






Przed załadowaniem się do pociągu poszłyśmy spróbować lokalnego dania - Biryani. Jest to kolejna rzecz, z której słynie Hyderabad. Ryż z przyprawami, mi bardzo smakuje, bo nie jest ostry. Można zamówić z jajkiem, kurczakiem, rybą lub wegetariańskie.

Nazwa pochodzi od perskiego słowa berya(n) , oznaczającego "pieczony". Tradycyjnie potrawa jest zapiekana w garnku. A warstwy ryżu (zazwyczaj basmanti lub innego dlugoziarnistego) układa się w nim na przemian z dodatkami (zazwyczaj kurczak) i różnymi przyprawami.
 



Po obiedzie udałyśmy się do pociągu. Jako, że byłyśmy z pierwsze w naszym ‘przedziale’ zajęłyśmy sobie miejsca przy oknie na początek podróży. Potem oczywiście wylądowałyśmy na naszych ulubionych górnych leżankach. : )





~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wspominając Hyderabad na myśl przychodzi mi pewna piosenka. Co sprawia, że ten post zadedykuję mojemu Tacie, gdyż jest to piosenka Janusza Laskowskiego. A ten wykonawca niezmiennie kojarzy mi się z Tatą. Chodzi o piosenkę „Kolorowe jarmarki” :)
A dlaczego?

Dla niewtajemniczonych refren tej piosenki wygląda tak:
„Kolorowych jarmarków,
Blaszanych zegarków,
Pierzastych kogucików,
Baloników na druciku
Motyli drewnianych,
Koników bujanych,
Cukrowej waty,
Z piernika chaty.”

A w Hyderabadzie były kolorowe jarmarki, blaszane zegarki też by się znalazły.

Pierzaste koguciki, a raczej kurczaczki.
Zrobiły na mnie ogromne wrażenie! Nie wiem po co, ani jak to robią, ale wygląda to niesamowicie!






Baloniki na druciku:
 


I cukrowa wata:

4 komentarze:

  1. super :) już nie mogę się doczekać :) ląduję tam w piątek :) ehhhh

    OdpowiedzUsuń
  2. trzymam kciuki za udaną podróż!
    daj znać jak wrażenia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ohhh wrażenia... muszę tam koniecznie wrócić :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ja właśnie dziś wylądowałam po kolejnej podrózy i już chcę następnej!
    A do Indii kiedyś wrócić.. na pewno :)

    OdpowiedzUsuń