czwartek, 6 września 2012

Udaipur, dwa dni w Wenecji Radżastanu


Zaczynamy kolejne miasto Radżastanu. 

W Udaipurze zaletą jest bliskość większości punktów turystycznych. Można dojść spacerem w większość miejsc. Na jeden dzień mogłyśmy więc zapomnieć o targowaniu się, tłumaczeniu, próbach dogadywania się z riksiarzami z obliczami czasem nieskalanymi żadną myślą.

Zaczęłyśmy od Jagdish Temple. Zrobiła na mnie duże wrażenie. Usytuowana w turystycznym centrum, otoczona bazarami, kryje w sobie posąg Shivy z czarnego kamienia. 







W środku odbywały się jakieś modlitwy. Radosne śpiewy, granie, klaskanie, kolorowe stroje. No pięknie!



Zawędrowałyśmy tam też wieczorem. Było jeszcze piękniej, wszędzie rozwieszone światełka, a w środku jeszcze radośniej.
 








Okazało się, że trafiłyśmy na święto, ale nikt nie był w stanie nam wytłumaczyć o co chodziło. Dowiedziałyśmy się tylko, że odbywa się raz w roku.

Po porannej wizycie w Jagdish Temple poszłyśmy zobaczyć największą atrakcję turystyczną Udaipuru – City Palace, czyli Pałac Miejski. 



Wstęp kosztował tylko 75Rs (4,50zł) i było to pierwsze miejsce, w którym cennik był jednakowy dla lokalnej ludności i osób z zagranicy. Było to miłym zaskoczeniem, gdyż obcokrajowcy zawsze płacą sporo więcej. Czasem nawet 10 lub 20 razy więcej niż Indusi!






Widoki z pałacu oczywiście piękne, a trasa zwiedzania wiedzie przez różne zakamarki pałacowych komnat








Bardzo przyjemna dla oka jest także kolekcja mozaik pawi.



W Udaipurze jest także wiele dachowych restauracji, z których roztacza się widok na jezioro i wyspy.






Jedynym minusem jest oczywiście kwestia czystości. Stan jeziora pozostawia nieco do życzenia



Nieco psuje to krajobraz, jednak nie przeszkadza w kąpielach





Drugi dzień przywitał nas deszczem i deszczem pożegnał. Padało cały dzień, co zrujnowało nasze plany. Miałyśmy skorzystać z rejsu łódką do jednej z wysp, myślałyśmy także o kolejce linowej…
Gdy na chwilę przestało padać postanowiłyśmy ruszyć w stronę drugiej części miasta. Niestety znów zaczęło lać, więc tamtejsze widoki oglądałyśmy zza mgły i ulewy.



A to zwierzęta spotkane na trasie




Resztę dnia, w oczekiwaniu na autobus do Pune o 17.30, spędziłyśmy w knajpach i sklepikach. A że jest ich sporo to było co robić.

Oto efekt jednej z takich wizyt, gdzie Pan malował obrazek z wybraną rzeczą dla każdego z przychodzących. Poprosiłam o kurę. I po próbach wyjaśniania, opisywania, że to damska wersja kurczaka, że jaja znosi… wydawało się, że nawiązaliśmy nić porozumienia. Otrzymałam jednak taki obrazek:




         

Jeśli ktoś natomiast lubi można tu nabyć wyroby skórzane. Ceny chyba okazyjne, ale nie wiem, bo to nie do końca moje klimaty



Można też skorzystać z lekcji gotowania lub jogi. Mimo, iż reklama bardzo zachęcająca, powstrzymałam się : )



Jest też dużo cukierni z lokalnymi przysmakami. Smaki dość specyficzne i oczywiście wszystko bardzo bardzo słodkie.




Ach, zapomniałabym. W ramach przeczekiwania deszczu zainwestowałyśmy nieco w swoją urodę.
Oto proces tworzenia i efekty















W strugach deszczu pożegnałyśmy kolorowy Radżastan. 

A oto jeszcze parę kolorowych jego akcentów, za które Radżastan ma u mnie duuuży plus : )




1 komentarz: