niedziela, 16 września 2012

Kovalam, czyli rozpoczynamy wakacje w Kerali : )

A więc nadszedł czas upragnionego pożegnania się z Pune i całą AIESECową historią. Pakowanie nie było łatwe, szczególnie w warunkach jakie panowały (i pewnie panują nadal) w mieszkaniu, ale dałam radę.




14.09 to data wyczekanego wylot do Trivandrum.
Z samego rana opuściłyśmy Pune (już w trzyosobowej ekipie, gdyż 9.09 dołączyła do Nas Marta). Pociąg do Bombaju oczywiście klasa SLEEPER. Tym razem prycza dolna.



Następnie 'zdrowy' lunch w McDolands, czyli pożegnanie z cywilizacją i lotnisko. O 18.10 wylądowałyśmy w Trivandrum. Z lotniska wzięłyśmy rikszę i dotarłyśmy do Kovalam.

Tam znalazłyśmy hostel, gdzie za pokój zapłaciłyśmy 600Rs (czyli 200Rs na głowę, ok. 12zł).

Nie powstrzymam się i wrzucę zdjęcie elementu naszego zakwaterowania, który mnie urzekł. Może bardzo przyziemny, ale rozwiązanie naprawdę ciekawe. Mianowicie spłuczka :)


Widok z balkonu też był niczego sobie:








Do plaży z hostelu miałyśmy z górki. Dosłownie. Szło się błyskawicznie, max 5 minut. Gorzej z powrotem... : )


Droga na plażę i palma wyrastająca z domku


Spędziłyśmy tam dwie noce i półtora dnia. Było pięknie!
Miasteczko malutkie i naprawdę urocze. Zrobiło na Nas wrażenie pewnie także dlatego, że ostatni czas spędziłyśmy w dużych miastach. Bombaj, Pune... Może ciekawe, ale raczej ciężko nazwać je urokliwymi czy też małymi.

Dni spędzałyśmy głownie na plażowaniu i smażeniu się na poniższej plaży. Co ciekawe piasek był czarny. Słyszałyśmy opinie, że to przez monsun, ale z Indusami to nigdy nie wiadomo, co oni z tym piaskiem zrobili ;)




 Były też spacery nadmorską promenadą





Pierwszego dnia mimo żaru lejącego się z nieba nie skusiłyśmy się na kąpiel. Przyczynę oczywiście uwieczniłam:

Meduzy! Było ich mnóstwo. Strach przed poparzeniem był silniejszy niż chęć kąpieli.
Co prawda jako wielka fanka serialu Przyjaciele wiem dokładnie co się robi po ugryzieniu, aby uśmierzyć ból, jednak wolałabym do tego nie doprowadzać... : )


Oprócz meduz na plaży byli rano rybacy zwijający sieci. Słyszałyśmy (gdyż nie było Nam dane doświadczyć), iż rano, o wschodzie słońca, ciekawym widokiem są właśnie łodzie przypływające do brzegu.
Raz nawet nastawiłam budzik, ale niestety grawitacja w okolicy łóżka zwyciężyła.





Jak to zwykle na wakacjach bywa, rzeczą pożądaną staje się... słońce.
Jako, że to już miałyśmy, przeszłyśmy do drugiego etapu, czyli.... zimne piwo.

Pierwszego wieczoru do kolacji zamówiłyśmy trzy duże Kingfishery. Wszystkie trzy zostały nam podane w dość oryginalny sposób. Najpierw na stół wjechały kubki. Tak. Kubki.
Nie kufle, nie szklanki, nie nawet kubeczki plastikowe. A zwyczajne kubki. Takie, jakich używamy do herbaty czy kawy.
Niewiele później do kubków dołączyło piwo. Owinięte w gazetę stanowiło świetną oprawę do kubków.
Co prawda zastanawiałyśmy się, jaka jest tego przyczyna. Jednak na zastanawianiu się zakończyłyśmy i spożyłyśmy trunki każda w ramach swoich upodobań. Prosto z butelki (bez odwijania jej oczywiście z gazety, tylko do zdjęcia takie szaleństwo:)) lub z kubków.


Drugiego dnia, w innej już restauracji, po zamówieniu piwa, podano następującą zastawę.

Tym razem po pytaniu czy można po prostu pić z butelki sprawa się wyjaśniła. Pić z butelki pozwolono, jednak kelner poprosił aby stawiać ją na ziemi, przy stole. Dlaczego? Nie mają koncesji na alkohol.

I faktycznie. W żadnej karcie, a restauracji nie było tam mało, alkohol nie figurował. Jednak jak tylko zbliżałyśmy się do knajpy słychać było ściszone głosy mówiące "cold beer, red wine, white wine...".
Miejmy nadzieję, że to oferta skierowana do wszystkich turystów, a nie jakiś tajemniczy błysk w naszych oczach, który skłaniał do takiej cichej reklamy ;)



Okolice były naprawdę wyjątkowo ładne, a leżenie na plaży to w końcu sama przyjemność, ale...



No właśnie. Jest jedno 'ale'. I niestety są nim Indusi.
Trafiłyśmy akurat na weekend, co sprawiło, że plaża była dość mocno oblegana, głównie przez młodych chłopców, ale nie tylko. Budziłyśmy zainteresowanie wszystkich miejscowych. Większość się zwyczajnie gapiła. Leżenie na plaży w samych kostiumach jest dla nich chyba nie do pomyślenia, szczególnie, że większość z nich kąpie się w ubraniach.

Niestety zainteresowanie młodocianych nie kończyło się na gapieniu. Chcieli ten widok uwiecznić. Już samo patrzenie nie jest najprzyjemniejsze, ale robienie zdjęć sprawia, że poczułyśmy się jak w zoo na wybiegu.

I tu spotkało Nas bardzo miłe zaskoczenie. Przy jednej tego typu sytuacji zainterweniował miejscowy ratownik. Podszedł do grupy takich młodzieńców, i temu, który akurat poczuł nieodpartą chęć przetestowania możliwości aparatu fotograficznego w telefonie, telefon ten po prostu zabrał. Nie wiemy do końca jak sytuacja się skończyła, ale ratownik zapewnił Nam nieco spokoju na większość dnia.


Kolejna ciekawa sytuacja na plaży przydarzyła się dnia drugiego.
To może zagadka.
Wyobraźcie sobie sytuację. Grupa młodych Indusów pluska się w wodzie (bo pływaniem tego nie można nazwać). Rzucają w siebie błotem, przewracają się wzajemnie, skaczą po sobie, krzyczą, śmieją się... No cóż, Indusi. ;)
I nagle.... nastaje cisza. A wszystkie głowy zwracają się w jednym kierunku...



Cóż, ach cóż się tam dzieje?

Co takiego się stało, że warto było przerwać te frywolne zabawy?



Motorówka?

         Skuter wodny??

                            Rekin???

                                       Otóż nie!


BIAŁA W WODZIE!!!



Drugiego dnia skusiłam się na kąpiel (meduz już nie było). I będąc w morzu nawet nie zdawałam sobie sprawy, że wywołałam taką sensację. Dopóki nie wyszłam z wody i nie usłyszałam tej opowieści od Tosi i Marty.

Konsternację wśród młodzieży przerwał nasz wybawca dnia poprzedniego. Zagwizdał, zamachał i chłopcy nie mieli innego wyjścia niż przestać się gapić i powrócić do swoich radosnych pląsów. 




W Kovalam byłyśmy chwilę. Jednak jest to świetne miejsce na relaks. Po zwiedzaniu można się tu zaszyć na chwilę i naprawdę odpocząć. 



No pięknie było....




3 komentarze:

  1. Brawo dla pana ratownika!!!
    A w tym pokoju, to wam tornado przeszło?
    Nie słyszeliśmy o takich zjawiskach atmosferycznych w Indiach ostatnio, ale może nam coś umknęło......

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. No ratownik bardzo pozytywnie Nas zaskoczył:)

    A w pokoju albo tornado, albo włamanie... Nie wiem dokładnie, bo taki stan zastałyśmy. :)

    OdpowiedzUsuń