niedziela, 29 lipca 2012

Agra, czyli „zjeść” Taj Mahal


Zgodnie z postanowieniem wstałam wcześnie, żeby zobaczyć Taj Mahal o wschodzie słońca. Dosłownie parę metrów od hotelu zapytałam pierwszą napotkaną turystkę o drogę. I tak oto poznałam Jargalan , z którą w rezultacie spędziłam cały dzień. Jargalan pochodzi z Mongolii, studiuje w Chinach i podróżuje sama.
Dotarłyśmy więc do bramy Taj Mahal (chyba wschodniej), kupiłyśmy bilety (750Rs, czyli ok. 45zł) i weszłyśmy.

O Taj’u słyszałam różne opinie. Moja jest następująca – warto! Na mnie ta budowla zrobiła wrażanie. O wschodzie słońca nie było jeszcze wielkich tłumów, miałyśmy sporo czasu, żeby się tam pokręcić, porobić zdjęcia, posiedzieć, pogadać. Miejsce jest ładne, czyste (co w Indiach stanowi rzadkość), no i cała historia tego budynku jest niesamowita. Dla niewtajemniczonych - postawił go mąż dla swojej zmarłej żony. Pochodził on, jak dowiedziałam się od J, z Mongolii :)






Po Taj Mahal zrobiłyśmy sobie małą przerwę na doprowadzenie się do porządku, podładowanie baterii w aparatach, i coś do jedzenia.

Moja towarzyszka okazała się być świetną negocjatorką. Poszłyśmy do restauracji na dachu hotelu, w którym mieszkała, i pod wpływem Jargalan  otrzymałyśmy 40% (!) zniżki na całe menu. : )

Kolejnym punktem Naszego planu był Agra Fort.
Zachęcona informacjami z przewodnika Lonely Planet zaproponowałam, żebyśmy przeszły się pieszo (2km od Taj Mahal).
Jako, iż to ja czytałam byłam przewodnikiem wycieczki. Osoby, które znają moje zdolności w zakresie orientacji w terenie mogą się domyślać, iż nie skończyło się to spektakularnym sukcesem ;)

Widoki z drogi do fortu


 Stacja autobusów w Agrze


Gdzieś, coś, jakoś nam (a raczej mi;)) nie wyszło i w rezultacie poszłyśmy ze złej strony, musiałyśmy obejść cały fort naokoło, co dało minimum podwójną długość trasy. Upał był niemalże nie do zniesienia. Dotarłyśmy mokre, wykończone, ale dumne z heroicznego czynu, jakiego dokonałyśmy. 



Według mnie fort jest kolejnym miejscem wartym odwiedzenia (wejście 250Rs, ok. 15zł). Zrobił dużo lepsze wrażenie niż Red Fort w Delhi. Jest dość duży, składa się ze zróżnicowanych części. Z zewnątrz wygląda dość niepozornie, ale jest co oglądać w środku. No i jest z niego bardzo ładny widok na Taj Mahal. 




W tym forcie można też zjeść Taj Mahal (taki nasz głupi żart z J)



Wracając z Fortu (już tuk tukiem:P) zajrzałyśmy na Local Bazaar (który jest naprawdę dla mieszkańców. Fajne miejsce). Zakupiłyśmy sobie duże chusty (po 80Rs, ok. 5 zł) i zadowolone wracałyśmy rikszą (rowerową) do domu. Mimo iż tego środka transportu akurat nie lubię (szkoda mi ich, jak pomyślę, że siłą własnych nóg muszą ciągnąć wózek wiozący mój turystyczny tyłek…). Nie miałyśmy jednakowoż wyjścia, iż lał deszcz i wszystkie tuk tuki były zajęte…
Potem przyszedł czas  pożegnania. J pojechała na stację kolejową i ruszyła dalej, ja natomiast , jako iż przejażdżka tuk tukiem mnie przemoczyła i byłam nieco zmarznięta, przeszłam się na imbirową herbatkę do restauracji z dobrym Internetem i tworzyłam jednego z postów na bloga:)
Wieczorem złapałam tuk tuka i dotarłam na stację, gdzie o 23.30 miałam mieć pociąg do Varanasi. Ale to już w następnym odcinku.. :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz