Zaczynamy kolejne miasto Radżastanu.
W Udaipurze zaletą jest bliskość większości punktów turystycznych. Można dojść spacerem w większość miejsc. Na jeden dzień mogłyśmy więc zapomnieć o targowaniu się, tłumaczeniu, próbach dogadywania się z riksiarzami z obliczami czasem nieskalanymi żadną myślą.
W Udaipurze zaletą jest bliskość większości punktów turystycznych. Można dojść spacerem w większość miejsc. Na jeden dzień mogłyśmy więc zapomnieć o targowaniu się, tłumaczeniu, próbach dogadywania się z riksiarzami z obliczami czasem nieskalanymi żadną myślą.
Zaczęłyśmy od Jagdish Temple. Zrobiła na mnie duże wrażenie.
Usytuowana w turystycznym centrum, otoczona bazarami, kryje w sobie posąg
Shivy z czarnego kamienia.
W środku odbywały się jakieś modlitwy. Radosne śpiewy,
granie, klaskanie, kolorowe stroje. No pięknie!
Zawędrowałyśmy tam też wieczorem. Było jeszcze piękniej,
wszędzie rozwieszone światełka, a w środku jeszcze radośniej.
Okazało się, że trafiłyśmy na święto, ale nikt nie był w
stanie nam wytłumaczyć o co chodziło. Dowiedziałyśmy się tylko, że odbywa się
raz w roku.
Po porannej wizycie w Jagdish Temple poszłyśmy zobaczyć
największą atrakcję turystyczną Udaipuru – City Palace, czyli Pałac Miejski.
Wstęp kosztował tylko 75Rs (4,50zł) i było to pierwsze
miejsce, w którym cennik był jednakowy dla lokalnej ludności i osób z
zagranicy. Było to miłym zaskoczeniem, gdyż obcokrajowcy zawsze płacą sporo więcej. Czasem nawet 10 lub 20 razy więcej niż Indusi!
Widoki z pałacu oczywiście piękne, a trasa zwiedzania
wiedzie przez różne zakamarki pałacowych komnat
Bardzo przyjemna dla oka jest także kolekcja mozaik pawi.
W Udaipurze jest także wiele dachowych restauracji, z których
roztacza się widok na jezioro i wyspy.
Jedynym minusem jest oczywiście kwestia czystości. Stan
jeziora pozostawia nieco do życzenia
Nieco psuje to krajobraz, jednak nie przeszkadza w kąpielach
Drugi dzień przywitał nas deszczem i deszczem pożegnał.
Padało cały dzień, co zrujnowało nasze plany. Miałyśmy skorzystać z rejsu łódką
do jednej z wysp, myślałyśmy także o kolejce linowej…
Gdy na chwilę przestało padać postanowiłyśmy ruszyć w stronę
drugiej części miasta. Niestety znów zaczęło lać, więc tamtejsze widoki
oglądałyśmy zza mgły i ulewy.
A to zwierzęta spotkane na trasie
Resztę dnia, w oczekiwaniu na autobus do Pune o 17.30, spędziłyśmy
w knajpach i sklepikach. A że jest ich sporo to było co robić.
Oto efekt jednej z takich wizyt, gdzie Pan malował obrazek z
wybraną rzeczą dla każdego z przychodzących. Poprosiłam o kurę. I po próbach
wyjaśniania, opisywania, że to damska wersja kurczaka, że jaja znosi… wydawało
się, że nawiązaliśmy nić porozumienia. Otrzymałam jednak taki obrazek:
Jeśli ktoś natomiast lubi można tu nabyć wyroby skórzane.
Ceny chyba okazyjne, ale nie wiem, bo to nie do końca moje klimaty
Można też skorzystać z lekcji gotowania lub jogi. Mimo, iż reklama bardzo zachęcająca, powstrzymałam się : )
Jest też dużo cukierni z lokalnymi przysmakami. Smaki dość specyficzne i oczywiście wszystko bardzo bardzo słodkie.
Ach, zapomniałabym. W ramach przeczekiwania deszczu
zainwestowałyśmy nieco w swoją urodę.
Oto proces tworzenia i efekty
W strugach deszczu pożegnałyśmy kolorowy Radżastan.
A oto
jeszcze parę kolorowych jego akcentów, za które Radżastan ma u mnie duuuży plus : )
ten czarny posąg to WISZNU nie SHIWA
OdpowiedzUsuń