Po przyjeździe do Kochi wszystko wydawało się pozytywne. Alleppey zostawiło po sobie ślad i nawet riksze wzbudzały Nasz zachwyt. : )
Szukanie noclegu zajęło Nam jednak trochę czasu… Chciałyśmy
coś przy stacji, ale jedyny dostępny pokój był nie do zaakceptowania, a
pozostałe były full! W końcu kierowca rikszy zawiózł Nas do Sunshine Residency,
która ceny miała niemałe (850Rs za 3os, ok. 50zł), a warunki takie sobie. Jak
się okazało wieczorem nawet suszarki do włosów nie można było użyć, bo korki
strzelały. No nic, jedna noc, a popamiętają Nas na długo ;)
Pierwszym punktem programu była łódka. Jako, iż ta do
Alleppey nie wypaliła pierwsze co zrobiłyśmy to wypad do portu. Kupiłyśmy
bielty na jakiś popołudniowy rejs za 150Rs od osoby i pojechałyśmy coś zjeść.
Rejs był nieco inny niż się spodziewałyśmy. Był Pan Przewodnik, którego sympatię zyskałam przypadkowo żartem, który żartem miał nie być. Mianowicie, gdy na początku chodził i zbierał bilety na pytanie ‘How many?” (Ile?) odpowiedziałam „Trzy osoby, jeden bilet”, jako iż na trzy osoby dostałyśmy jeden bilet. Pan się szczerze uśmiał. Jego sympatia do Naszej trójki przydała się później, ale o tym zaraz.
W oczekiwaniu na wypłynięcie obserwowałyśmy współtowarzyszy
podróży (niedoli?:)). Naszym faworytem stał się kolega z długim paznokciem,
którego nie omieszkałam uwiecznić.
Taki długi pazur jest w Indiach dość popularny, jednak nie do końca wiem czemu. A fuj!
Taki długi pazur jest w Indiach dość popularny, jednak nie do końca wiem czemu. A fuj!
Co do samego rejsu. Zaplanowane zostały dwa przystanki i
opowieści przewodnika. Widoki to głównie port, tankowce i tramwaje wodne, które
pływają regularnie za grosze do fortu na drugim brzegu.
Proszę, jakie zadowolone. Nawet sąsiedzi przypozowali :)
Punktem kulminacyjnym pierwszego przystanku okazało się
muzeum. Chodzenie niemalże parami za przewodnikiem, a następnie słuchanie w
kółeczku jego opowiadań przypomniało Nam czasy wycieczek szkolnych. A jak to na
wycieczkach szkolnych takie sytuacje zazwyczaj prowokowały głupawkę i głupie
pomysły.
Zatem mimo wielkiego zainteresowania, które usilnie
starałyśmy się okazać:
Nie udało Nam się wysłuchać Pana do końca, gdyż śmiech Nam
to uniemożliwił. Następnie zamiast wejść do muzeum uskuteczniłyśmy sesję
zdjęciową, w różnych konfguracjach na schodach do niego prowadzących oraz ich okolicy. A oto ocenzurowane jej efekty;)
I tu właśnie przydała się zdobyta przez Nas przypadkiem
sympatia przewodnika, który Nasze ekscesy akceptował, co więcej skomentował je
do współtowarzyszy wycieczki „They’re enjoying!”. :)
Wszystko to sprawiło, że musiałam udać się w poszukiwania
toalety. Domyślam się, iż nie jest to ważna informacja i niekoniecznie muszę
zamieszczać ją na blogu, ale mam w tym pewien ukryty cel. Jako, iż publiczne
toalety były odrzucające (nie dało się nawet zbliżyć w ich okolice),
postanowiłam poszukać gdzieś indziej. Weszłam więc do kawiarnio-galerii sztuki
i tam zostałam obdarowana kluczem, a następnie wskazano i drogę na drugie
piętro. Miejsce to okazało się niezwykłe. Żeby dotrzeć od toalety trzeba było
przejść przez strych pełen wyjątkowych przedmiotów. Naprawdę miało to
niesamowity klimat!
Na łódce stawiłyśmy się o umówionej porze. W przeciwieństwie
do 3 osób z Naszej wycieczki. Jeden Pan zdążył pojawić się na pomoście, gdy byliśmy
niedaleko, więc doskoczył. Za to jedna z par nie miała tyle szczęścia i została
tam… chyba na zawsze ;) Jedyne co zrobił przewodnik to zapytał o bagaże
znajdujące się na statku. Gdy okazało się, że nie należą do tamtej pary było po
problemie.
Kolejny przystanek do fort. Tam można było obejrzeć sposoby
na wyciąganie sieci rodem z Chin
Następnie kościół
Oraz dom, w którym urzędował Vasco da Gama
Wszystko oczywiście okraszone opowiastkami Przewodnika.
I tu postanowiłyśmy odłączyć się od wycieczki. Chciałyśmy
zobaczyć sztukę Kathakali, która zaczynała się wkrótce, a wycieczka wracała już
do punktu wyjścia. Postanowiłyśmy wrócić na własną rękę i udałyśmy się w stronę
miejsca, gdzie można zobaczyć sztukę.
Po drodze miałyśmy okazję zobaczyć jeszcze Bazylikę
Santa Cruz
Fort ogólnie jest dość ładnym i turystycznym miejscem. Myślę,
że tu łatwiej byłoby o niskobudżetowe noclegi, jednak Nam zależało na bliskości
stacji kolejowej, gdyż Następnego dnia zaplanowany był kolejny pociąg.
Motyw Rączki :)
Przejdźmy więc do punktu kulminacyjnego Naszego pobytu w
Kochi, czyli Kathakali. Jest to staroindyjski teatr, w którym używa się muzyki,
gestów i mimiki. Przed wejściem (250Rs, ok. 15zł) otrzymuje się opis sztuki.
Podobno dostępny jest nawet po polsku, jednak nie było dane Nam sprawdzić, bo
zabrakło… :)
Warto przybyć wcześniej, gdyż wtedy można obserwować
przygotowania do sztuki, polegające głównie na malowaniu twarzy osób
występujących.
Następnie rozpoczyna się wprowadzenie do sztuki. Pan, który
na zdjęciu jest po prawej stronie opowiada między innymi o tym, że wszystkie
barwniki używane do makijażu są naturalne i z czego się je pozyskuje oraz o
tym, że kolory są przyporządkowane charakterom postaci.
Następnie prezentowane są różne gesty, każdy z nich
oznaczający pewne słowa oraz mimika określająca uczucia
No i kurtyna….
I zaczynamy.
Sztuka okazała się o wiele ciekawsza niż się spodziewałyśmy!
Muzyka, stroje, makijaże, gesty, kolory… Wszystko w połączeniu zrobiło naprawdę
zaskakująco pozytywne wrażenie. Zdecydowanie polecam.
Co prawda wyszłyśmy pod koniec 4 z 5 części, ale głównie
dlatego, że w teatrze było dość chłodno no i mały minus, bo było też nieco za
głośno..
Ale tak czy siak – warto!
Do hotelu wróciłyśmy autobusem prowadzonym przez szalonego kierowcę. Dla osób zapoznanych z tematyką Harry’ego Pottera czułyśmy się jak w autobusie, którym Harry jechał w którejś z części, tylko Nasz niestety nie zwężał się w magiczny sposób.. : )
Kolejnego dnia w Naszych planach było zwiedzanie fortu.
Jako, iż pierwszego dnia udało się to zrobić to pojechałyśmy tam tramwajem
wodnym na śniadanie i dobrą kawę.W Coffee Day można taką dostać. W większości pozostałych miejsc 'kawa' smakuje jak Inka z mlekiem :)
I właśnie przypomniało mi się, że fort nie jest fortem w
pełnym tego słowa znaczeniu. W każdym razie nie takim jakie zdarzyło mi się
widzieć w Indiach. Nie był to wielki budynek z cegieł, o jakim myślę słysząc fort.
Był to po prostu pewien teren, na którym znajdowało się wszystko to, co
opisałam powyżej.
A potem już tylko pociąg. Destynacja – GOA! :)