Widząc napis 100m tylko zwyczajny Europejczyk
pomyślałby, że 100 metrów to odległość dzieląca go od celu. No ale jesteśmy w
Indiach…
Droga do Blue Lassi Shop jest dość
kręta, i na pewno dłuższa niż 100m. Kilkakrotnie pytaliśmy o drogę, a wszyscy
bez wahania wskazywali właściwy kierunek. Coś mi mówi, że nie byliśmy pierwsi :
)
Po drodze napotkaliśmy dwójkę uroczych
dzieciaków. 10letnią dziewczynkę o imieniu India i jej młodszego brata, którego
imienia niestety nie pamiętam, ale lat miał 5. Obydwoje byli przeszczęśliwi
pozując nam do zdjęć, pokazując swoje zeszyty, książki…
Potem India zażyczyła sobie stanąć
po drugiej stronie obiektywu…
Kuraaaa! Znajdą mnie wszędzie… : )
Niewiele dalej był mały sklepik, w
związku z czym kupiłam dzieciakom trochę cukierków, lizaków w ramach
wdzięczności za wspólny czas. Generalnie warto mieć coś takiego przy sobie na
wypadek tego typu sytuacji.
No i dotarliśmy
Lassi było faktycznie G E N I A L N
E! Najlepsze jakie kiedykolwiek piłam. Tak więc polecam absolutnie
wszystkim! Błądzenie zdecydowanie się opłaciło.
Wybrałam Mango Lassi, bo to
moje ulubione, ale menu było dość obszerne. (Podobno lassi z granatem jest obłędne : ))
I mimo iż warunki przygotowywania
nie wyglądają na higieniczne, to nic mi nie było.
No i wspólna fotka, nieco
niewyraźna, no ale także jedyna jaką mam.
Bartek, ich znajomy z dnia
poprzedniego, Szymon, G.
Blue Lassi Shop jest dość popularne
wśród turystów, więc podróżując samotnie można tam poznać sporo osób : )
Potem to już tylko pakowanie, droga
na lotnisko (swoją drogą dość szalona, może poświęcę jej odrębnego posta w
wolnej chwili) i fruuuuu… przez Delhi do Pune.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz