Do Hyderabadu dojechałyśmy bardzo rano. Zostawiłyśmy duże
plecaki w przechowalni na stacji (10Rs za sztukę, ok. 60gr) i ruszyłyśmy na
miasto.
Jako, iż w Tambaram żyłam przez chwilę w luksusie (czyt., klimatyzowany pokój) moje gardło odmówiło posłuszeństwa. Podjęłyśmy więc próbę wypicia ‘lemon tea’ czyli herbaty cytrynowej. Podaną ją nam w następujący sposób:
Filiżanka wielkości naparstka, a napar tak mocny, że nie
dało się go wypić. Ciężko tu o napój, który my mamy na myśli mówiąc herbata.. :
)
Po 4 dniach bezskutecznego leczenia się polskimi lekami
(Gripex, Cholinex, Strepsils, itp.) postanowiłam zaufać Induskiej aptece.
Zakupiłam tabletki na gardło i katar. Łączny wydatek ok. 100Rs (6zł).
Jak się potem okazało
było to świetnie wydane 6zł, bo już drugiego dnia naprawdę stanęłam na nogi!
Tak więc szczerze polecam przydrożne apteki i tutejsze leki.
Przechodząc do tematu... o Hyderabadzie słów kilka.
Miasto bardzo Nam się spodobało. Zwiedzanie rozpoczęłyśmy od
Białego Pałacu, do którego można ze stacji kolejowej dojść spacerkiem. O
poranku można chodząc uliczkami ujrzeć takie widoki:
Sam pałac okazał się bardzo urokliwym miejscem. Niestety w
środku nie można robić zdjęć. A szkoda, bo i widoki piękne i sam pałac niczego
sobie. Z zewnątrz wyglądał następująco:
Następnie udałyśmy się, znów spacerkiem, do popularnego
buddy na wodzie.
I tu już dopadło Nas zmęczenie więc rikszą ruszyłyśmy w
miejsce najbardziej w Hyderabadzie polecane, czyli Charminar i Laad Bazaar.
Zwiedzanie rozpoczęłyśmy od wizyty w Coffee Day. Takiego Latte daaawno nie
piłam! Bardzo europejsko się zrobiło na chwilę. : )
Charminar wygląda następująco:
Tego dnia było chyba jakiejś święto muzułmańskie, ponieważ rozkładali
ogromną ilość dywanó wokół Charminar, a Laad Bazaar był zamknięty do popołudnia
(co było dla nas kiepską wiadomością, gdyż na popołudnie już miałyśmy plany w
postaci pociągu).
Opustoszały Laad Bazaar
Parę stoisk
było jednak otwartych:
Dość osobliwe dziecięce ubranka, bardzo tu popularne
Bransoletki do wyboru do koloru
No i oczywiście perły, z których Hyderabad słynie. Podobno
można prawdziwe (hodowlane) perły kupić w świetnej cenie. W związku z tym
zanabyłam dwie pary kolczyków. Jednak kwota 100Rs (6zł) za obie pary sprawia,
iż mam pewne wątpliwości do ich oryginalności. Poza tym i tak się nie znam,
więc lepiej zapłacić 100Rs za plastikowe kolczyki niż 1000, wierząc iż są to
prawdziwe perły :)
Oprócz tego w Hyderabadzie na rowerach wozi się wszystko.
Watę cukrową
Szczotki
Siano
A nawet żebraków
A oto po raz kolejny na tym blogu motyw kury w postaci klienteli
lokalnego sklepiku : )
I prasowacz, czyli bardzo przydatna instytucja dla ludzi, którzy nie przepadają za tą czynnością...
W ramach dawki witamin zafundowałyśmy sobie sok z lokalnych
owoców. Jest to coś między pomarańczą a limonką. Pyszne. Oczywiście jak to w
Indiach - 30Rs (1,80zł) za wielką szklankę świeżo wyciskanego soku, to grosze. Trzeba
tylko wyraźnie zaznaczyć, że nie chce się ani lodu, ani dodatku wody, ani
cukru. A następnie uważnie obserwować czy żadnej z tych rzeczy nie dodają. Lód
i woda są zwyczajnie niebezpieczne (nigdy nie wiesz, skąd się to wzięło), a
cukru potrafią nasypać tyle, że pije się ulepek. : )
Przed załadowaniem się do pociągu poszłyśmy spróbować lokalnego
dania - Biryani. Jest to kolejna rzecz, z której słynie Hyderabad. Ryż z
przyprawami, mi bardzo smakuje, bo nie jest ostry. Można zamówić z jajkiem, kurczakiem,
rybą lub wegetariańskie.
Nazwa pochodzi od perskiego słowa berya(n) ,
oznaczającego "pieczony". Tradycyjnie potrawa jest zapiekana w
garnku. A warstwy ryżu (zazwyczaj basmanti lub innego dlugoziarnistego) układa
się w nim na przemian z dodatkami (zazwyczaj kurczak) i różnymi przyprawami.
Po obiedzie udałyśmy się do pociągu. Jako, że byłyśmy z
pierwsze w naszym ‘przedziale’ zajęłyśmy sobie miejsca przy oknie na początek
podróży. Potem oczywiście wylądowałyśmy na naszych ulubionych górnych
leżankach. : )
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wspominając Hyderabad na myśl przychodzi mi pewna piosenka.
Co sprawia, że ten post zadedykuję mojemu Tacie, gdyż jest to piosenka Janusza Laskowskiego.
A ten wykonawca niezmiennie kojarzy mi się z Tatą. Chodzi o piosenkę „Kolorowe
jarmarki” :)
A dlaczego?
A dlaczego?
Dla niewtajemniczonych refren tej piosenki wygląda tak:
„Kolorowych jarmarków,
Blaszanych zegarków,
Pierzastych kogucików,
Baloników na druciku
Motyli drewnianych,
Koników bujanych,
Cukrowej waty,
Z piernika chaty.”
A w Hyderabadzie były kolorowe jarmarki, blaszane zegarki też
by się znalazły.
Pierzaste koguciki, a raczej kurczaczki.
Zrobiły na mnie ogromne wrażenie! Nie wiem po co, ani jak to robią, ale wygląda to niesamowicie!
Zrobiły na mnie ogromne wrażenie! Nie wiem po co, ani jak to robią, ale wygląda to niesamowicie!
Baloniki na druciku:
I cukrowa wata:
super :) już nie mogę się doczekać :) ląduję tam w piątek :) ehhhh
OdpowiedzUsuńtrzymam kciuki za udaną podróż!
OdpowiedzUsuńdaj znać jak wrażenia :)
ohhh wrażenia... muszę tam koniecznie wrócić :)
OdpowiedzUsuńja właśnie dziś wylądowałam po kolejnej podrózy i już chcę następnej!
OdpowiedzUsuńA do Indii kiedyś wrócić.. na pewno :)